Po międzylądowaniu w Madrycie i odczekaniu 4 godzin oraz zjedzeniu niedobrego hamburgera wylądowałem wczesnym wieczorem w Vigo. Tu mam spotkać się z Krzyśkiem i Remkiem i w trójkę płyniemy aż do Faro. To w sumie koło 400 Mm, musimy tam być 19.06. Damy radę :-)
Miłym akcentem pobytu w Vigo było ponowne spotkanie Wodnika S, na którym nasi przyjaciele z Almerimar mieszkali wiele lat. Ktoś tam chyba mieszka... Zrobiłem kilka fotek tak dla pamięci :-)
Co do jachtu Walkiria, to z kolei nie było to miłe powitanie... Syf na jachcie, pełne zbiorniki na fekalia, flaszki po winie i paczki po petach w kokpicie, cumy poprzecierane i powiązane jakkolwiek, no i oczywiście cały pokład brudny. W środku było tylko gorzej - śmierdzi, ciąg dalszy syfu (o kiblu w ogóle nie wspominając), niedziałająca woda słodka, lampki w mesie, pozostawione wszędzie czyjeś rzeczy + brudne naczynia... Trza było zakasać rękawy i wziąć sie do roboty. Na dobitkę okazało się, że jacht nie ma opłaconej mariny za dwa tygodnie i musimy czekać do poniedziałku, żeby wszystko wyklarować. W międzyczasie "remontujemy" jacht, naprawiamy i po 2 dniach jacht jest już prawie gotowy, jedynie nie mamy pompy wody, która okazała się być pęknięta i nie może wytworzyć odpowiedniego ciśnienia. Trza kupić nową, a na razie jakoś sobie poradzilismy, bo mamy nożną pompkę, więc woda jest w kambuzie, ale nie ma w kiblu...
W poniedziałek mamy plan ruszyć w kierunku Lizbony z ewentualnością zatrzymania się na Wyspach Berlenga, ale to zobaczymy. Na razie trzeba stąd wypłynąć w końcu...