Przedwczoraj dopłynęliśmy do Ceuty, która swoim kolonialnym stylem spowodowała, że wszystkim się podobała i nie chciało nam się jej opuszczać, ale kiedy opowiedziałem wszystkim o wiosce w górach Rif (Chefchaouen), to każdy chciał się zmywać do Maroka i zwiedzić to miejsce. Chcieliśmy stać tam 2 dni, z czego jeden miał być wyłącznie na zwiedzanie wnętrza Maroka.
W Maroko jak zwykle zostaliśmy przyjęci z otwartymi rękoma i z uśmiechem, dlatego lubię tam przyjeżdżać. Następnego dnia po przyjeździe ekipa ruszała na eksplorację gór, a ja oddałem się w 100 % chill outowi :-)))) Wieczorem po ich powrocie okazało się, że pokupowali sobie super bluzy tkane na miejscu. Jedynie Edek zanurzył się w dziwne transakcje kupowania dywanów, gdzie handlarze pojechali aż za nim do Mariny Smir, potem on z nimi do jakiś bankomatów, bo mówił, że nie może wypłacić kasy... Oj się działo. Na szczęście Edek wrócił na jacht bez problemów. W kulturze arabskiej rozpoczęcie zaawansowanych pertraktacji często łączy się z wręcz obowiązkiem kupna, odmówienie kupna po ustaleniu ceny - co miało miejsce w tym wypadku - to wręcz obraza i mogłoby się to skończyć niemiło..
Nad ranem znów wracaliśmy do Europy, a więc kolejna odprawa i wracamy do Hiszpanii.