Noc była męcząca, dla niektórych straszna, dla niektórych wkurzająca.. Dostałonam się nieco od MORZA wiatrem prosto w dziób z wysoka falą w bonusie. Jachtem rzucało jak lalką, nami jak jeszcze mniejszymi laleczkami.. Na szczęście poranek okazał się łaskawy i wszystko się zaczęło uspokajać. Marinę Smir osiągneliśmy wczesnym wieczorem. Zmęczeni i szczęśliwi, bo w sumie było fajnie, hard core'owo i najważniejsze bezpiecznie. No i dotarlismy na miejsce. Po zacumowaniu i odprawie granicznej poszliśmy na duże piwko do knajpki, żeby omówić gry plan na jutro, gdyż zamierzaliśmy odwiedzić oddaloną o prawie 100 kilometrów wioskę w górach o nazwie Chefchaouen - podobno perełkę regionu. W nocnym mini markecie kupiliśmy okrągły, marokański chlebek i kilka strasznie drogich piwek. Potem poszliśmy spać, bo juz o 0800 pobudka i wyprawa w góry.