Zdecydowaliśmy się jechać do Almerimar jednak w piątek. Prognozy pogody były dobre, a przed nami 100 mil, a więc około doba żeglugi. Wyruszyliśmy w samo południe, niczym w westernie. Na morz zupełna cisza, a więc silnik zaczął robić całą robotę. W nocy zobaczyliśmy stado delfinów. Mi pokazały się tylko na chwilę, ale za to aż trzy razy. Maćka natomiast, która weszła na pokład mnie zmienić o 0230 w nocy, miała ich towarzystwo raz, ale za to przez ponad pół godziny. O 0700 rano ponownie się zmieniliśmy. Maćka poszła spać, a ja zabrałem się za przygotowywanie śniadania i nawigację oczywiście wprost do portu Almerimar. Mieliśmy plan zostawić tam jacht na jakiś czas, gdyż planowaliśmy powrót do Polski na ślub kupla ze studiów datowany na 05.06.2010.
W Almerimar stanęliśmy około 1100 na naszym starym miejscu zimowania, zjedliśmy śniadanko, wykąpaliśmy się i poszliśmy do Marzeny i Mirka przywitać się. Troszkę zdziwieni byli, że JUŻ jesteśmy :-) na powitanie dostaliśmy winko tinto z gaseosą. Zaraz potem przypadkowo zjawił się drugi Mirek, a następnie Waldek z Mirką. Przywitaliśmy się więc ze wszystkimi za jednym razem. Wieczorkiem wróciliśmy na jacht, obejrzeliśmy film i poszliśmy spać.
Jutro poniedziałek, więc trzeba zabrać się za drobne prace na pokładzie, żeby jacht po naszym powrocie z weselicha był w 100% gotowy do dalszej drogi.
Musimy uporządkować troszkę kable w głównej tablicy rozdzielczej, umyć pokład, nastawić echosondę poprawnie, skontrolować silnik + mnóstwo drobniejszych rzeczy. Mamy na to tydzień, więc spokojnie ;-) manana :-0
Jutro umówieni tez jesteśmy na padel, więc musimy się nieco sprężyć.
Martwią nas tylko powodzie w Polsce. Część Wrocławia i Torunia już zalana, Bydgoszcz wyczekuje na to jak wytrzyma tama we Włocławku... ech... A tu susza wszędzie...