Wczoraj dopłynęliśmy do Gran Canarii ponownie i zacumowaliśmy w Puerto Mogan - typowo turystycznej aczkolwiek sympatycznej i bardzo miłej. To tutaj wysiada cała ekipa z jachtu naszego kumpla, o którym pisaliśmy, że stracił maszt. Jadą na lotnisko, a potem do Polski. A z kolei przyjeżdża Maćka, Marta i Grześ, z którymi razem płyniemy najpierw do Puerto de las Nieves na NW cyplu Gran Canarii, a potem już do Morro Jable na Fuerteventurze.
Maćka przyjechała koło północy i właściwie po rozlokowaniu się ponownie w naszej kabince (z ekipą z tamtego jachtu płynąłem w 9 osób i oddaliśmy NASZĄ kabinkę jednej parce) wypiliśmy po kieliszeczku wina ;-) i poszliśmy spać.
Rankiem w już 6 osób ruszaliśmy do Puerto de las Nieves. Podobno miły, mały, rybacki porcik z charakterystycznym Palcem Bożym - skałą w kształcie gigantycznego palucha.
Niestety po początkowo miłej żegludze napotkaliśmy w strefie przyspieszenia wiatru bardzo silny, przeciwny wiatr. Zdecydowaliśmy, że zamiast płynąć 7 godzin pod wiatr zdecydowaliśmy się zawrócić i popłynąć do ostatniego portu na południu, do Pasito Blanco. Jednakże tam też napotkaliśmy przeciwny wiatr, ale się zawzięliśmy. I dopłynęliśmy. Tutaj miły wieczór z grą w kości (ja trzeci, Maćka czwarta..)+winko, a potem lulu. Prognozy na przeskok na Fuerte nie mają być obiecujące, więc trzeba się zbierać i szykować na małe lańsko :-)