Wczoraj ruszyliśmy z Pasito Blanco (porcik koło drugiego co do wielkości miasta Gran Canarii -
Maspalomas) z zamiarem dojścia do Morro Jable. Płynęliśmy te 76 mil przez 15 godzin, z czego
11 przy wietrze 6-7 B w mordę. Dostało nam się trochę + solanka na całym ciele gratis. Nawet w
uchu czy nosie soli tyle, że szkoda gadać. Po doświadczeniach Marka z s/y Mirage cały czas
baliśmy się o maszt. To chyba zrozumiałe. Wreszcie po północy stanęliśmy w Morro.
Wieczorek pożegnalny się udał, gdyż siedzieliśmy do 4 rano. A my dziś z Maćką we dwójkę
startujemy po rodzinę do Lasu Palmasu. Może niedaleko (ok.60 mil), ale za to przejście między
wyspami bardzo niemiłe i zazwyczaj wietrzne.
Wstaliśmy po 0900, śniadanie, kąpiel u Grzesia i po usłyszeniu, że jutro ma być 6-7 B w mordę
zdecydowaliśmy się ruszyć CZYM PRĘDZEJ! Tak też zrobiliśmy, nawet wody nie
tankowaliśmy... Pierwsze 2 godziny były znośnie, potem zaczął się silny wiatr i całkiem sporo
bujająca fala i tak już było do końca. Szczęśliwie po 2100 dotarliśmy do stolicy Gran Canarii
(mieszka tu większość z 400.000 populacji), podłączyliśmy prąd, wypiliśmy herbatę i
drineczka z Brandy de Jerez, posiedzieliśmy chwilę na kompach i poszliśmy zmęczeni spać.
Jutro nalot rodziny :-)
p.s. Wiem, że opuszczam się ze zdjęciami, ale na dniach to nadrobię...