Wczoraj wieczorem dotarliśmy do najdalej wysuniętego miasteczka w Europie, czyli do Puerto de la Restinga na samiusieńkim cyplu południowym wyspy El Hierro. Nigdy wcześniej tu nie byliśmy. Okazało się, że są tu 2 pływające keje, nie ma jednak ani kibli, ani pryszniców, ani wody i prądu. Miasteczko można przejść w 15 minut, są 2 małe supermarkety i kilka knajpek. Na szczęście jest także WI-FI na kei, więc mamy kontakt ze światem. No i właśnie dowiedzieliśmy się, że zmarła Małgosia Dydek [*]...
Miasteczko jest bardzo senne, kilku dziadków siedzących przez cały dzień na ławeczce i obserwujących przyjezdnych (czyli nas), parę osób kąpiących się w samym porcie, gdyż woda jest tu świetna i tak czysta, że np. tuż obok portu 3 mureny widzieliśmy z brzegu i niezliczoną ilość rybek. Między 1300 a 1700 wszystko w ogóle wymiera, gdyż jest SJESTA.
Na ulicy królują piękne kaktusy, strelicje, a wieczorami karaluchy osiągające nawet kilka centymetrów.
Jutro już wracamy na Gomerę, tam chcemy obejrzeć mecz Barcelony z Manchesterem.
A dziś... SJESTA :-)