Przez bity tydzień oglądaliśmy wszelkie informacje na temat możliwości wydostania się z Polski droga lotniczą. Wreszcie zdecydowaliśmy się na NAJGORSZE... Kupiliśmy bilety autokarowe z Wrocławia do Murcii (bynajmniej tak nam się wydawało..), która leży już tylko ok. 250 kilometrów od miejsca naszego postoju (tzn. Geronimo).
Wyruszyliśmy 23.04 o 1500 spod domu. Półtorej godziny później ruszał (miał ruszać) autokar linii Interbus do Murcii. Wyjechał o 1700. Też dobrze. Autobusik całkiem sobie, sporo miejsca, fajni kierowcy, nie za dużo ludzi, generalnie GIT. Ale już po niecałej dobie okazało się, że jest coś nie tak.. Tuz przed Genewą kierowcy powiedzieli: "Dziękujemy za wspólną podróż, prosimy zabrać wszystkie swoje bagaże." W naszych głowach zakiełkowało pytanie - jak to dziękujemy za podróż, skoro jeszcze 2/3 drogi przed nami?! Okazało się, że mamy przesiadkę, o której nikt nie wiedział i musimy zmienić autobusy. Myślimy - OK, żaden większy problem! Wrzuciliśmy nasze bagaże do stojącego obok autokaru i usiedliśmy zadowoleni. Zaskoczeniem była informacja, że "jak ktoś jedzie dalej niż do Barcelony (czyli my), to dostanie kolejne bilety". Myślimy "po co nam bilety, jak już mamy!". Okazało się, że czeka nas kolejna przesiadka, tym razem o 0430 w Barcelonie. Nasze wkurwienie przebrało miarkę - nie dość, że przewoźnik nas nie poinformował o JAKIEJKOLWIEK przesiadce, to jeszcze mamy czekać w Barcelonie na dworze, gdyż o tej godzinie dworzec jest zamknięty.. No ale co robić... trza jechać dalej!
O 0700 podjechał wypachniony Hiszpan swoim autokarem i przyjął nas na pokład. Cel - Murcia. Stamtąd już tylko 260 kilometrów do naszego Geronimo. To się już nawet pieszo przejdzie ;-)
Droga do Murcii upłynęła pod znakiem długich i częstych postojów na kawę o raz płaczu dziecka francuskiej rodziny siedzącej obok. Poskutkowało to tym, że przyjechaliśmy spóźnieni, niewyspani i zdenerwowani. Na dodatek w Murcii chciano nas okraść kiedy tylko Maćka została sama z bagażami. Fakt, że była niedziela też nie wróżył nic dobrego - wszystko jest pozamykane.. Cudem znalazłem "chinola", gdzie kupiłem napoje oraz piekarnię, gdzie dostałem świeżą bagietkę, którą wrąbaliśmy wraz z resztką kabanosów z Polski :-)
Przez spóźnienie naszego "pachnącego Hiszpana" uciekł nam autobus i musieliśmy 2 godziny czekać na następny. Na szczęście znaleźliśmy darmowe WI-Fi na dworcu i chociaż pocztę z dwóch dni odczytaliśmy. W Almerii byliśmy 2320 (planowo 2245), gdzie odebrała nas Marzena i Mirek. Opowiadając naszą 57-godzinną podróż dojechaliśmy tuż przed północą na Geronimo. Wypiliśmy po kieliszku winka i poszliśmy spać nie włączając żadnych budzików.
Za 7 dni wypływamy :-) planowany powrót - okolice Wigilii 2010. To i tak krótko w porównaniu do planów, jakie mamy w głowach ;-D