Po 2,5 dobach płynięcia oczom ukazuje się Sardynia. W związku z tym, że jestesmy nieco przed czasem, to zamiast do Alghero wpływamy do miejscowości Bosa. To mała, cicha miejscowość bez tłoku turystów. Tam ogladamy mecz o 3 miejsce w Mundialu, pijemy piwko i jemy pizzę. Na naszą korzyść pomylono się i zamiast jednej pizzy o długości 1 metra dostaliśmy 2 o długości 70 cm każda! Ledwo daliśmy jej radę!
Niemcy niestety wygrali, my się dobrze bawiliśmy, potem na łódkę i zasłużony sen. Rano tylko zakupiliśmy pieczywko i gaz (wreszcie) i popłynęliśmy do Alghero.Tam już czekało nanas miejsce i niebotyczny żar lejący się z nieba...
Niegdyś Alghero nazywano Barcelonettą (czyli Małą Barceloną). Do dziś widać wpływy katalońskie w tym mieście - zarówno we fladze miasta (kolory typowo katalońskie), jak i w najważniejszych świętach i obrzędach religijnych. Nawet na ulicach łatwo spotkać język kataloński.
Mamy tu znajomego poznanego 3 lata temu - Dominica. Facet urodził się w Anglii, tam wychował, a teraz mieszka ze swym ojcem Sardyńczykiem. I co roku się z nim widzimy.