Zaczęło się od tego, że Justyna i Adrian nie wylecieli z Palmy, bo im lot odwołali. Akurat strajk generalny pracowników lotniska (polegający na NIE odprawianiu bagażu głównego) musiał wypaść dziś, kiedy wszyscy wylatują do Polski,a rodzice mają do nas przylecieć... Włodek co prawda wyleciał wczoraj, ale już w Rzymie powiedzieli mu, że jak chce lecieć do domu, to musi walizkę zostawić na lotnisku. No i poleciał do domu :-) uboższy naturalnie o walizkę i rzeczy.
Justyna z Adrianem nie mieli tyle szczęścia. Lot odwołany, trzeba szukać alternatywy powrotu do Polski. Polecieli do Alicante, skąd już normalnie mają lecieć. Oby tak było.
Rodzice też zrezygnowali z lotu przez Frankfurt, który został także odwołany. Przebukowali na Londyn i popołudniem zjawili się u nas.
Naturalnie wypiliśmy troszkę Baco (hiszpańska brandy), ale nie za dużo, gdyż ja nazajutrz jechałem do Magaluf (miejscowość pod Palmą) do dentysty, bo ukruszył mi się ząb i trzeba było go zreperować.
Zobaczymy co nam najbliższe 9 dni przyniesie...
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html