I znów w Alicante. Stanęliśmy tu już wczoraj, gdyz mama moja miała samolot już o 0700 rano. Spedziliśmy miły wieczorek popijając piwko, mojito lub herbatkę oraz paląc sziszę (Hiszpani jakoś inaczej ją nazywają, ale zapomniałem jak...). Tomek i ja zjedliśmy także kebaba. Nie to, że byliśmy głodni, ale był tak blisko knajpy, w której siedzieliśmy, że nie dało ready się oprzeć :-)
Dziś z kolei wracamy do obowiązków - zapowiadają deszcze, więc musimy zrobić spore pranie, bo się nazbierało. Tomek decyduje się iść na cały dzień na plaże, Maćka ze swoim tatą pojechali do Elche (Elx), Miasta Palm, a ja wybrałem robienie prania, internet i Spokój. Wyszedłem na tym nieco jak Zabłocki na mydle, ale dzięki temu, że zostałem, dowiedziałem się, że jutro i pojutrze jest fiesta, potem poniedziałek odpoczynek, a następnie znów fiesta. Oznacz to przede wszystkim wszystko zamknięte i brak mozliwości zrobienia zaprowiantowania na jacht. Dlatego też jak pozostali członkowie załogi wrócili, ruszyliśmy na obiad na miasto+zakupy na jacht dla kolejnej ekipy+zakupy pamiątek dla tych, którzy odjeżdżają.
Wieczór upłynął nam pod znakiem Brandy Jerez i gry w tysiąca.
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html