Miła, kilkugodzinna żegluga okazała się rejsem właściwie na cały dzień, gdyż szybciej niż miało zaczęło się "poniente", czyli wiatr z zachodu. Dodając do tego w miarę silny prąd w Cieśninie Gibraltarskiej, otrzymaliśmy niezłą walkę. Na dodatek po drodze złapaliśmy na nową wędkę tuńczyka (którego oczywiście od razu zjedliśmy) oraz... mewę!! Na szczęście nie na haczyk, ale zawinęła się w żyłkę, którą ciągnęliśmy kilkadziesiąt metrów za nami. Mewę scholowaliśmy, Krzysiek założył rękawiczki na ewentualne dziobanie (i dobrze zrobił!), chwycił mewę, a my zaczęliśmy odplątywać. Szybko jednak podjąłem decyzję o pocięciu żyłki (od cholery jej przez to straciłem..), ale dzięki temu mewa straciła tylko kilka piórek i poleciała dalej. Chwile po tym wydarzeniu wędkę zwinęliśmy, gdyż oczym naszym ukazał się wspaniały widok dosłownie SETEK małych delfinów płynących koło nas i skaczących po falach. Bawiły się z nami przez dobrych kilkadziesiąt minut. Dopłynęliśmy tuż przed wieczorem, zadowoleni i zmęczeni. Stanęliśmy w jedynym wolnym miejscu w porcie i poszliśmy na miasto, tzn. do dwóch knajpek, w których wypiliśmy po piwku i zjedliśmy pizzę. Jutro jeden z dwóch planowanych portów afrykańskich - hiszpańska Ceuta.
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html