Nad rankiem dopłynęliśmy do Agadiru, którego wielki napis na górze )niczym
Hollywood) widniał już z daleka-oznacza on: "Allah, naród, król.". Po odprawie i
śniadanku ruszyliśmy na miasto, które okazało się być miejscem nie za bardzo
godnym polecenia do zwiedzania. Co prawda targ (souka) jest na prawdę duży, to
jednak chyba ostatnia rzecz do zobaczenia. Plusem w sezonie na pewno jest fakt, że
miasto to posiada 11 kilometrów plaż. Plaż czystych, zadbanych, z miłym
piaseczkiem. My zwiedziliśmy chyba wszystko co można było, ale przede wszystkim
dowiedzieliśmy się odnośnie dnia jutrzejszego, czyli planowanej wycieczki do
Marakeszu. Wynajęliśmy autko (Renault Clio) za 500 DH i jutro o 0830 czasu
marokańskiego ruszamy na 250-kilometrową wycieczkę ( w jedną stronę naturalnie).
Co do samej mariny, to ma ona prawie same zalety - obsługa jest mega miła, gada po
angielsku, hiszpańsku, francusku, arabsku a nawet parę słów po polsku. Na dodatek
stoi się bezpiecznie i miło, cena jest przystępna, zaraz obok jest stacja paliw, a
taksówką za 2 euro można dojechać do wielkiego marketu, jest prąd i woda, no i
wreszcie - są też toalety. Masakra... To tyle..
My pojechaliśmy jeszcze na zakupy jachtowe już pod kątem przelotu na Kanary.
Złapaliśmy jedną z wielu "Petit taxi" i ruszyliśmy do sklepu. Tam szybkie zakupy i
znów Petit taxi. W niej dowiedzieliśmy się, że za dwa dni jest w Maroko wielkie święto
- Dzień Barana. Na 35-milionowy naród tego dnia zabija się 10 mln baranów, piecze, je,
świętuje. Wszystko zamknięte, wszyscy się bawią pewnie do końca przyszłego
tygodnia.
Jak tylko to usłyszeliśmy, od razu po powrocie podpłynęliśmy do stacji benzynowej,
żeby przed przelotem na wyspy zatankować, bo jak nie dziś, to już nie będzie
możliwości. Udało się.
Spać. Jutro Marakesz.
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html