O 0930 ruszyliśmy wynajętym autkiem (Renault Thalia) do Marakeszu. Droga
autostradą była szybka i po 2,5 godzinie wjechaliśmy do miasta. Mnóstwo ludzi, kurz,
hałas, auta, konie, osły, małpy... Oznacza tylko jedno - zbliżmy się do głównego placu
Dżemaa el-Fna. Na początku weszliśmy do ogromnej mediny, co okazało się
początkiem końca, gdyż dziewczyny miały nademną przewagę 3:1 i ruszyliśmy na
zakupy. Torebeczki, buciki, biżuteria, przyprawy, ubrania oraz tysiące nieprzydatnych
rzeczy - na najbliższe kilka godzin właśnie to zaprzątało ich umysły. My kupiliśmy: 2
torebki, spodnie, tangina, sziszę oraz zakupy na jacht. Dziewczyny także torebki,
szaliki i parę innych drobnych rzeczy. Troszkę kaski zostawiliśmy..
Na szczęście na wielki placu moża było się posilić, napić soku ze świeżo wyciskanych
pomarańczy, grapefruitów lub cytryn oraz choć na chwilkę przysiąść i dać odpoczynek
nogom.
Na obiad usiedliśmy w miłej knajpce u stóp małego meczetu, zjedliśmy tanginy z
barana (chyba była to jednak wołowina) i kurczaka, do tego sałateczki i coś do picia.
Pycha! Już po zmroku udaliśmy się do Meczetu Księgarzy (Kutubijja), a wieczorem
umówiliśmy się z Markiem, który był już wcześniej w Marakeszu, więc sam autkiem
pojechał zwiedzać okolice. Spotkaliśmy się z powrotem o 2030 i ruszyliśmy do domu.
Przed 2300 byliśmy na jachcie. Trzeba się położyć, bo jutro ruszamy na Kanary.
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html