Do portu wpłynęliśmy już po ciemku. Ranek w Rubicon poświęciliśmy na wylegiwanie się na basenie oraz naturalnie na zakupy żywieniowe. Potem droga na silniku, bo nic nie wiało i jesteśmy. Porcik mały, zasrana keja (pewnie przez psy, gdyż są znaki, żeby ich nie wprowadzać..), nikogo nie ma nawet pod podanym numerem 24 h, więc czekamy do rana. Naturalnie wieczorem wychodzimy na mały spacerek i okazuje się, że Gosia już tu wcześniej była w hotelu. Sama miejscowość to "plażownia" z niezliczoną ilością hoteli.
Rankiem nasza ekipa wysiadała i wracała do Polski (no Marek jeszcze 5 dni będzie siedział na Kanarach), a my płyniemy do Gran Tarajal - miejsca oddalonego już tylko o 25 mil od Morro Jable, a stoi tu nasz znajomy Bartek swoją łódką Tapasya i szykuje ją do grudniowego przeskoku na Karaiby.
Więcej zdjęć na www.azm.net.pl/galeria.html