Po wyruszeniu z El Hierro żegluga szła świetnie - między 7 a 9 węzłów w kierunku, co
powodowało, że można było rzeczywiście cieszyć się żeglarstwem. Niestety po kilku godzinach
wiatr zupełnie siadł i trzeba było włączyć silnik. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że
paliwa mieliśmy bardzo mało, a na Hierro nie było w porcie stacji benzynowej. Ruszyliśmy na
maszynie z nadzieją, że wiaterek powróci.
Powrócił, ale tylko na kolejnych kilka godzin i trzeba było w związku z tym zmienić plany i
zahaczyć o Teneryfę, żeby dolać troszkę "bajury".
Wjechaliśmy znów do Marina del Sur, zatankowaliśmy, dziewczyny się wykąpały,
odwiedziliśmy naszych znajomych "tancerzy" z La Gomery i popłyneliśmy dalej, bo czas nagli.
Do Puerto Mogan dopłynęliśmy razem z zachodem słońca, za 4 godziny 40% załogi wyjeżdża. A
my rano na Fuerte, skąd wylatuje Staszek. Znów pożegnalne winko i pożegnanie.