Wczoraj zwiedzaliśmy Almerię, dziś dopłynęliśmy do Garruchy - niewielkiej, typowo
wypoczynkowej miejscowości, któą zawsze odwiedza nasz znajomy Mirek, nie zawsze z
powodów sentymentalnych, ale często techniczno-pogodowych he he!
Wpływaliśmy już w nocy jako jeden z 4 jachtów, na szczęście wjeżdżaliśmy jako ten pierwszy i
znaleźliśmy jedyne wolne miejsce na mooringu, a miejsca przy stacji benzynowej były
wszystkie zajęte. Szybko zacumowaliśmy i obserwowaliśmy rozwój sytuacji. Jak to nazwał ich
Justin, pozostałe łódki to "sea dancers" - bardzo trafne! Jeden z nich zaczął się awanturować do
tych przy stacji, w końcu sam stanął gdzie indziej.
Ranek przywitał nas zwrotem w sytuacji - awanturujący się jacht odszedł od kei (podobno mu
kazali) i stanął na kotwicy w porcie. Niestety zostawił jacht sam i poszedł na miasto. W
miedzyczasie jacht zerwał się z kotwicy i w kogo walnął? W NAS! Na szczęście byłem na
pokładzie i nic się nie stało, ale facet przyszedł potem do mnie i dał "kasę za fatygę", więc nawet
się ucieszyłem z wypadku he he!
Dziś szybko poszliśmy spać, bo między 0600 a 0700 umówiliśmy się, żeby wypływać.