Wczoraj stanęliśmy w Epidavros, miejscu gdzie nieopodal kilka metrów pod
powierzchnią wody znajduje się zalane niegdyś miasto, a właściwie jego ruiny.
Znaleźliśmy tam ostatnie miejsce przy kei, co nas naturalnie ucieszyło. Niestety
miasteczko było całkiem nieruchawe i nawet wczesnym wieczorem ląd pachniał
trupem... Jedyną atrakcją było owe zatopione miasto.
Dziś z kolei dopłyneliśmy do o wiele bardziej imprezowego miejsca - Poros. Bardzo
fajne miejsce z wieloma miejscami do stanięcia. Samo miasto świetne, mnóstwo ludzi,
sporo ciekawych miejsc do zobaczenia i kupa miejsc do zabawy. Na dodatek nie trzeba
opływać wyspy dookoła, kiedy chce się płynąć np. na Hydrę, gdyż Poros oddzielona
jest od Peloponezu 200-metrowym kanałem, którym można przepłynąć nawet sporym
jachtem (my płyneliśmy jachtem Cyclades 50.5). Super miasteczko, które wszystkich
zauroczyło.